Najbardziej na świecie kocham grube książki 🙂 A jeśli wypełnione są jeszcze interesującą treścią, która wnosi coś do mojego wnętrza, to jestem najszczęśliwszą osobą na tym łez padole 😀 A taki właśnie jest „Szczygieł” amerykańskiej autorki Donny Tartt. Ta tajemnicza dama ma na koncie dopiero trzy powieści, lecz każda z nich to podobno arcydzieło. I wcale się nie dziwię, skoro na tworzenie pisarka poświęciła każdemu tytułowi dekadę. Osobiście mogę się wypowiedzieć tylko na temat tej jednej, wspomnianej w tytule. Przeglądając wątki biograficzne autorki oraz wywiady, wydaje się, iż powieść ta jest wynikiem obsesji. Obsesji nastoletniej Donny do czynności, jaką jest latanie. Obsesji wyrażonej w namiętnym zaczytywaniu się o przygodach Piotrusia Pana i wzlotach w powietrze, podczas akrobacji w grupie cheerleaderek. I w wyniku tej obsesji powstała historia o pewnym obrazie, który stał się idee fixe Theo Deckera…
Uratowany z eksplozji, jaka miała miejsce w pewnej galerii, obraz ten staje się kanwą, na której oparte są losy, decyzje i wybory głównego bohatera. Napisana z epickim rozmachem, porównywana do twórczości Dickensa opowieść, przenosi czytelnika w różne miejsca na mapie. Zarówno tej geograficznej, jak i społecznej. Wędrowałam więc z Theo przez domy nowojorskich bogaczy i wdychałam kurz w starych antykwariatach. Staczałam się na samo dno, w oparach alkoholu, odurzona narkotykami w okolicach stolicy hazardu i rozpusty, Las Vegas. Doświadczałam tam również głodu i osamotnienia, przy boku ojca hazardzisty i lekomana. Ale poznałam też smak przyjaźni, kiedy na naszej drodze pojawił się Borys, wykolejeniec o polskich korzeniach 😉 To z nim próbowaliśmy dorosnąć, mimo że wzorców, na których można by oprzeć dojrzałość, nie było. I wreszcie z towarzyszącą wiecznie traumą, po śmierci mamy, poddałam się wraz z bohaterem wszechogarniającej depresji, na ulicach Amsterdamu.
„Szczygieł” to dla mnie powieść drogi. Drogi przez życie, gdzie trudności czasem pozbawiają sił. Jest to również psychologiczne studium braku umiejętności, aby tę drogę pokonać bez kolizji.
W mojej osobistej ocenie to jedna z najlepszych powieści, jakie wydano na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Wiem, że książka doczekała się ekranizacji, ale na ten moment nie jestem gotowa zderzyć się z wizją reżysera i scenarzysty 😉 Cały ten świat, który stworzyłam sobie w głowie podczas czytania, ma pozostać nienaruszony. A was zapraszam do lektury, abyście i Wy przeżyli coś tak wyjątkowego 😀
Ps. Na zdjęciu tytułowym nie znajduje się szczygieł. Modelem jest mój ogrodowy rudzik, nazywany Robertem. Żyje on sobie wolny i szczęśliwy więc podobieństwo do ptaszka z obrazu Fabritiusa jest żadne. Mimo to uznałam, że warto go w ten sposób przedstawić 😉
Brzmi intrygująco:)
Chętnie przeczytam w wolnej chwili.
Czytałam tę książkę lata temu. Kiedyś będę chciała do niej wrócić.
Miałam w planach, bo w październiku miał wyjść film, którego premierę odwołali. Książki do tej pory nie przeczytałam, ale mam zamiar to zmienić