Grzesiek

Imprezy przedszkolne zawsze budziły u mnie pewien rodzaj ekscytacji . Zarówno te moje , zapamiętane z wczesnych lat dziecięcych , jak i te Adzinkowe , gdzie pojawiałam się w charakterze widowni .

To w przedszkolu zagrałam rolę życia. Wystrojona w przerobioną na moją miarę , matczyną suknię ślubną oraz w złote , o wiele za duże szpilki miałam okazję wystąpić jako Kopciuszek . W tę postać wcieliłam się całym sercem i duszą . Już do końca edukacji w tej placówce cielęcym wzrokiem wodziłam za swoim księciem , szczerbatym Pawłem z mizerną grzywką , planując rychły ślub. Druga impreza , która zapadła mi głęboko w pamięci upamiętnić miała , niezwykle popularny w tamtych czasach ” Dzień Kobiet ” . Wprawdzie fotka dowodowa , przedstawia mnie jako postać drugoplanową , a w zasadzie drugorzędową , gdzie widać tylko obciętą na ” garnek ” głowinę ale przecież nie zawsze udaje się zagrać pierwsze skrzypce . Tym razem rola życia przypadła niejakiemu Grześkowi . Grzesio prezentuje się nam na zdjęciu jako ” 8 marzec „. Przepasany stosowną szarfą z informacją kogo gra wypada dumnie na tle reszty statystów dłubiących w nosie , grzebiących sobie pod spódnicą bądź też tych , którzy zwyczajnie zasłaniają sobie twarz ze wstydu , lejac przy tym łzy. Określenie ” Rola życia ” nie jest w tym przypadku nadintepretacją . Po latach , kiedy spotkaliśmy się w wirualnym świecie odbył się taki oto dialog .

-A co u Grześka , wiecie może ?

– U jakiego Grześka ?

– No u Grześka , Ósmego Marca ….

– Aaaaaaa , chyba dobrze . Dawnośmy się nie widzieli odkąd się wyprowadził .

Kilkadziesiąt lat mija , a widzisz dalej człowieczka z taśmą na piersi z jebutnym napisem ” 8 MARZEC ” .

I Adzinkowi udało się zagrać rolę pamiętną , choć w scenariuszu jej nie było . Tym razem motywem przewodnim był Dzień Matki . Z wielkimi emocjami biegłam obejrzeć program artystyczny , który wraz z innymi przedszkolakami przygotował mój syn . Przybieżałam oczywiście dużo przed czasem , aby  siary spóźnieniem nie narobić . Dzięki tej zapobiegliwości , zajęłam najlepsze miejsce w pierwszym rzędzie , po środku . Cierpliwie , z kolanami pod brodą ( ławeczki dla widowni zapożyczono z szatni od grupy ” Krasnali ”  ) oddałam się oczekiwaniu. Wreszcie jest ! Kurtyna zaczyna się rozsuwać . Widać już pianino i siedzącą przy nim Panią Gosię . Dalej z papierowymi kwiatami z bibuły jawią się kolejno postaci tej sztuki . Skupieni na dłubaniu w nosie , grzebaniu pod spódnicami i wycieraniu gili  prezentują się zjawiskowo . Jest i Adzinek ….w drugim rzędzie. Widzę , że już mnie zauważył . Uśmiechnął się szeroko i …..przepycha się do przodu. Kiedy uznał iż zbliżył się na wystarczającą odległość i że na pewno go usłyszę rzekł :

-Mamo !!! A Grześka dzisiaj bolał brzuch !

Lekko się zaczerwieniłam , kiedy wszyskie rodzicielskie oczy wzieły mnie na celownik . Kiwnełam głową na znak że przyjełam do wiadomości tę informację , która nie mogła dłużej czekać i machnęłam ręką nadając osobistym morsem ” cofnij się !!!”

-Mamo !!! Ale tak go bolał że aż się porzygał ….

Po czym spokojnie ( odczytał chyba zakodowaną wiadomość ) wrócił na uprzednio zajmowane miejsce . Pani Gosia z werwą zaintonowała podkład muzyczny pod wielki przebój Majki Jeżowskiej ” A ja wolę moją mamę ” i spektakl ruszył zgodnie ze scenariuszem .

A ja do dziś uważam , że ” historia Grześkiem się toczy ”

Leśne ostępy

No i skończyły się wakacje a wraz z nimi nasza podróż po irlandzkich wertepach . W tym roku pod wpływem impulsu , jednocześnie z ufnością oddałam plany urlopowe w ręce mego partnera życiowego – Krzysia . Powróciwszy z podpisanym papirusem , na którym widniały daty okreslajace dwa tygodnie wolności od roboty za ” prawdziwe pieniądze ” rzuciłam od progu :

– Urlop zatwierdzony ! Teraz mnie zaskocz !

I zaskoczył mnie faktycznie . Na każdym obszarze . Po pierwsze , że potraktował tę prośbę dosłownie i dopiero po dotarciu na miejsce dowiadywałam się gdzie przyjechaliśmy . Po drugie nie byłam obciążona dokonywaniem zakupów na wyjazd , gdyż konsekwentnie trzymał w tajemnicy cel podróży . A po trzecie i czwarte moja rola w zasadzie sprowadziła się do tego , iż miałam wsiąść w auto i dowieżć tyłek na miejsce . Cudnie było nie musieć dokonywać wyborów . Podróżować jedynie z pewną dozą ekscytacji , co się wydarzy .

Spakowałam więc walizkę z ciuchami na każdą okazję . I sweterki i bluzy i suknię , która jak się uprzeć mogła pełnić rolę ” wyjściówki ” . Doładowałam trzy pary butów i akcesoria potrzebne do utrzymania higieny . Zapakowałam cztery litery do pojazdu i …. w drogę .

W dwie i półgodziny jazdy zostałam dowieziona w leśną głuszę . I nie jest to żaden eufemizm . Nasze miejsce noclegowe to była chałupa pośrodku niczego . To znaczy były drzewa , kawałek trawy , kolejne drzewa , zarośnięty pałkami wodnymi dół i wiecej drzew . Powitał nas tam własciciel o blond czuprynie . Na bosaka . W czarnych , skórzanych portkach . Jawił mi się niczym Anioł – Harleyowiec. A Harley stał obok domostwa . I była jeszcze pies . Pies w przeciwieńswie do własciciela był czarny jak diabeł . Po krótkim przywitaniu , rzeczony własciciel wręczył nam mizerny kluczyk do chałupki , wskazał drogę i wrócił do swoich spraw .

Wypakowaliśmy więc swoje toboły i wkroczyliśmy do lesnej chatki . Zachwytom nie było końca . Na niewielkiej przestrzeni mieszkalnej znaleźliśmy  salon z aneksem kuchennym , wyposażoną w prysznic łazienko-ubikację , a po wdrapaniu się na drabino-schody i przeciśnięciu się przez dziurę w suficie odkryta została sypialnia na poddaszu z uroczymi lampkami nocnymi i oknem  , przez które do środka wdzierała się jakaś roślinność . Zieleń na pewno była motywem przewodnim tej częsci naszej wyprawy. Drzewa , krzaczorki , łany traw ….To wszystko atakowało przez każdy oszklony otwór. Nie wyłączając kibelka , skąd również rozpościerał się malowniczy widok w kolorze nadziei. W mojej szczęśliwej głowie , zabrzmiało dziwne pytanie .

A co my tu bedziemy robić przez dwa dni ? Toż tu chyba nic nie ma oprócz drzew . Chwilę pomyślałam i nagle doznałam olśnienia .

– Pójdziemy po prostu do lasu !!! I tym sposobem po raz kolejny dotarłam do wniosku iż najprostsze rozwiazania sa tymi najlepszymi .

I tak też się stało . Dwa dni ciągłych spacerów wsród borów , strumieni , lesnych jezior. Ogromne dawki świeżego powietrza . Dysputy o dupie Maryni i poważne rozmowy o kondycji dzisiejszego świata. A wieczorem wsłuchiwanie się w ciszę tak głuchą , że aż momentami budzacą lęk . I sen spokojny i ciepłe herbatki z termosu na krótkich postojach . Te własnie wspomnienia wróciły ze mną i liczę że zostaną na długo . Największy dar jaki mogłam tam dostać to spokój w duszy . I jeszcze uczucie ogromnej wdzięczności , że mogłam tego doświadczyć .

I cudowne oczekiwanie co dalej. Bo przecież to był dopiero pierwszy etap eskapady ….

CDN

video
play-sharp-fill

Powrót Pipki

Ta niedziela zapowiadała się na typowy dzień wypoczynkowy . Bez pośpiechu i bez stresu mieliśmy spędzić rodzinnie czas , ciesząc się swoim towarzystwem . Po wykwintnym śniadanku złożonym z jajec pod pierzynką z rzodkiewki , serwowanych na lisciach kruchej sałaty wybraliśmy się do kościoła . Już w drodze wynikła drobna sprzeczka dotyczaca planów na dalszą część dnia . Czy na spacer leśna dróżką (Adzinek) , czy na boisko z piłką potrenować zasiedziałe ciała( Maniek)  , czy też zaleć przed telewizorem w błogim ” nic nierobienu” ( Ja )? Atmosfera gęstniała z minuty na minutę a ustąpić nikt nie chciał . Ostateczna decyzja miała zapaść po oczyszczeniu duchowym , czyli po mszy.

Zasiedliśmy więc w ławach i wyciszamy emocje . Ale jak tu wyciszać , kiedy ksiądz z grubej rury podczas kazania wykrzykuje co chwilę :

” I kim była Maria Magdalena ??!!” , ” Kim była ?” , ” Jawnogrzesznicą była !!!” – co chwilę brzmi z ambony .

Z racji ,że tak się złożyło iż noszę imię Magdalena potraktowałam z niejasnych przyczyn te oskarzenia  jakby personalnie. Moje niewytrenowane ciało , na każdy epitet reagowało spięciem karku i nerwowym podskakiwaniem kolana . Odpłynełam zatem w świat rozmyślań , jak przeforsować dyplomatycznie opcję z telewizją . Może zasugerować załamanie pogodowe ? A Adzinek bez kaloszków …No bo jak w kaloszkach do kościoła ? Albo , że pewności nie mam czy żelazko wyłaczyłam przed wyjciem ? Wrócimy , zasiądziemy na chwilę i już tak zostanie…Zdałam sobie sprawę , że w świecie zewnętrznym zrobiło się nieco ciszej . Koniec kazania . Błoga chwila trwała krótko . Nagle ,  tym razem z boku  ,
dosięgnął mnie głos Ojca Adzinka . Głos niczym dzwon . Do wtóru z księdzem , chórem i resztą uczestników zaintonował jakąś pieśń . Musiał całe serce w to włożyć , bo zagłuszył nawet organy . Ludziom chyba się podobała ta zaangażowana postawa , bo Ci z przodu się oglądali a ci z tyłu wyciągali głowy aby dojrzeć kto to tak wyśpiewuje . Czmychłam zatem za filar bo w centrum uwagi być nie lubię . Tam sobie bezpiecznie przeczekałam . Za moment znów zaległa cisza . W skupieniu i zadumie kontemplowałam moment ” podniesienia ” .

– Mamo ! Czy ksiądz ma pipkę ? – w tej ciszy pytanie Adzinka rozniosło się po całym Domu Bożym . Zdębiałam i jedyne na co mnie było stać to scenicznym szeptem wydusić :

– Ciszej , nie teraz ….

-Ale ma czy nie ma ?- drążyło pacholę .

Aby nie przedłużać sromotnego wstydu , złapałam za rękę Adzinkową i w zasadzie wywlokłam z kościoła bo się zapierał piętami . Maniek ewakuował się boczną nawą . Na tak zwanej stronie przybrałam srogą minę pedagogiczną i ….

– Ma ksiądz pipkę czy nie ma ? – Adzinek mimo mojej mowy ciała nie odpuszczał .

– Nie ma ! To facet jest ! – krótko i zwięźle wtrącił się Maniek

– Taaaaaaaaa…to dlaczego w sukience chodzi ???

To była trudna niedziela . Trudna dla nas wszystkich . Dalszą jej część postanowiliśmy spędzić oddzielnie , z poszanowaniem przestrzeni osobistej każdego z nas .

 

 

 

Serce to samotny myśliwy

Czasem przychodzą takie dni , kiedy czytana książka budzi uczucia , z którymi spotykam się rzadko . ” Serce …” Carson Mcculles wywołało falę smutku i żalu , który widocznie od jakiegoś czasu tkwił w ciemnym zakamarku duszy. Fabuła powieści , rzekłabym banalna. Fabryczne miasteczko , gdzieś na południu Stanów. Bohaterowie zwyczajni , z problemami, rozterkami i refleksjami ( bądz ich brakiem ) typowymi dla społeczeństwa Ameryki lat trzydziestych. Nastolatka-melomanka z wielkimi marzeniami , alkoholik -wywrotowiec z pragnieniem dokonania zmian , czarnoskóry doktor – uczony poszukujacy prawdy dla swoich braci i restaurator- filozof , który z nudów studiuje profile psychologiczne swoich gości . A punktem centralnym jest głuchoniemy John Singer. Człowiek , który z racji swojego kalectwa nie wiele mówi , za to z uwagą słucha . A cała czwórka , wykorzystuje go niczym worek na śmieci , wylewając potoki słów , nie dając kompletnie niczego w zamian . I to właśnie mnie tak zasmuciło . Zaślepieni własnym ego , nie czytają sygnałow , iż ten życzliwy człowiek przechodzi własny dramat. I jeszcze ta wszechobecna samotność , każdego z bohaterów. Wylewała się , niczym mgła z kazdej strony książki i otulała takim szalem smutku.

Do myślenia dał mi , również ten cytat:

” z tych wielkich ideałów pająki przędą swe najobrzydliwsze sieci”

Słowa , które mają wartość ponadczasową . Bo sama , nie raz uwierzyłam że pewnym ludziom i działaniom przyświeca światły cel . I zawiodłam się srodze.

Ale z pełną odpowiedzialnością polecać będę ” Serce …” bo czasem trzeba wyciągnać to ziarnko goryczy , które gdzieś tam tkwi w środku. Czasem warto je nawet rozgryźć i przełknać. Aby już nie truło , zarówno mnie jak i moich najbliższych. I czuję , że ta konkretnie lektura pomogła mi przeżyć , coś co zalegało na dnie duszy . I pomogła zaakceptować prawdę o tym , ze ludzie czasami zawodzą . Ale nie warto z tego powodu uciekać . Bo parafrazując pewnego artystę : ” samotność to gorsza trwoga „

Upadek

Ogródek działkowy to było istne błogosławieństwo. Ogóreczki z własnej uprawy , truskawki dorodne, papryki i pomidory z pod folii , słodkie wiśnie i pachnąca bazylia , na te dary czekaliśmy każdego lata. Inną korzyścią był fakt , iż na tym skraweczku ziemi puszczało się Adzinka luzem , w samych majtasach ( albo i nawet bez) i polegując na trawie , jednym jedynie okiem rzucało się w jego kierunku , kontrolując czy szkody jakieś nie czyni. Stratowane grządki były rzadkością .I nieczęsto stopować trzeba było pełną werwy czynnośc pielenia , polegającą na wyrywaniu nowalijek wraz nielicznymi chwastami . Najczęściej Adzinek gmerał w dziurach kijaszkiem , nawołując krety imieniem Błazej Kalafior . A w przerwach jak na prawdziwego stoika przystało , polegiwał w plastikowym baseniku rozmyślając nad tak zwaną ” istotą rzeczy ” żywych i martwych.
Działka zatem była miejscem spokojnym i bezpiecznym . Za to pieciominutowa droga do niej , jak się pewnego dnia okazało już niekoniecznie.

Ten dzień zapowiadał się upalnie i słonecznie. Postanowiliśmy zatem , dołączyć do wykonującej jakieś ogrodowe prace teściowej . Spakowałam ekwipunek w postaci koca i czapki z daszkiem i ruszyliśmy z energią służyć radą i wsparciem kobiecie pracującej . Czekało nas do pokonania 50 metrów. Wysypana czarnym żwirem ścieżka wiodła nas jak po sznurku , do miejsca przeznaczenia. Adzinek już po kilku krokach wypatrzył znajomą postać babci. Wyrwał zatem galopem , aby jak najszybciej pokonać dzielącą odległość . Po kilku susach , niefortunnie postawiona nożyna w sandałku odmówiła współpracy i syn mój , biedaczek rymsnął jak długi. Klasycznym ślizgiem po żwirze pokonał część dystansu. Ryk , który wydał z siebie ten mały człowieczek na moment zamroził mi krew w żyłach. Ryczał i dzielnie podnosił się o własnych siłach. Kiedy złapał już pion zaczerpnął głeboko powietrza i pomknął dalej , nie bacząc na lejącą się krew z kolan i łokci . I tak biegł , krzycząc ile sił w płucach :
– Baaaaaaabciu !!! Baaabciu !!! Jezus Maria !!! Co za ból !!!!

Wpadłwszy w babcine ramiona z przejęciem pokazywał odniesione rany . Dobiegłam i ja aby uczestniczyć w procesie użalania, chuchania , całowania i pocieszania . Kiedy cała nasza trójka znalazła się w apogeum emocjonalnej otchłani rozpaczy, babcia zarządziła powrót do domu , w celu opatrzenia wszystkich czterech kończyn . Pomysł był jak najbardziej trafiony bo zakażenie już zza krzaka agrestu , ostrzyło pazury na Adzinkowe kolanka. W drodze powrotnej nasze kontuzjowane szczęscie z uczuciem informowało przechodniów o swej przygodzie .

– Upadłem ale już się podniosłem . Dojaśniał człowiek po perypetiach życiowych.

Każdy z zagadniętych musiał wyrazić żal i współczucie . Dopiero wtedy skaleczony łokieć , nie był podtykany pod nos , a w zasadzie pod oczy. Na końcu ścieżki , tuż przy bramie wyjściowej swoją posesję miał Pan Leszek . Tego dnia spokojnie stał sobie na drabince i malował swoją mikroskopijną altankę na kolor magnolii. Adzinek przystanął zatem , uniósł łokcie nad metalowym płotkiem i rzekł .

– Podarłem się Panie Leszku ! Tu i tu dziurę mam . I w kolanku też – rozżalił się na nowo .

– Widziałem Adzinku , widziałem jakeś się na prostej drodze wyrżnął. Mówiąc to ,Pan Leszek chyba( o zgrozo !!! ) się lekko uśmiechał .
– Ale nie płacz chłopaku , bo chłopaki nie płaczą – zabłysnął jeszcze znajomością hiciora grupy T-Love.
– Wpadnij póżniej z dziadkiem do mnie to sobie malinek pojesz , a my z Adasiem po piwku strzelimy.

Na te słowa teściowa strzeliła błyskawicą z lewego oka w kierunku drabinki na której stał sąsiad i serdecznie przecież zapraszał . Adzinek za to ,z entuzjazmem pokiwał głową , gdyż malinki lubił . Odkleił się od płotu i ruszył do bramy. Przystanął na chwilkę i zawrócił nieomal tratując dwie kwoki , które kroczyły za nim. Jeszcze raz wyciągnał łokcie i oparł się o ogrodzenie.

– Ale dziadek Adam nie pije piwka – oznajmił . Babcia Janka też nie pije – dojaśnił zerkając na teściową . I babcia Beatka też nie – wyliczał dalej . Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka sugerująca głebokie procesy myślowe. Po chwili rozluźnił się .

– Ale dziadek Andrzej pije piwko !!! – fakt , tatko mój piwo ceni sobie nad wyraz – pomyślałam.

– Dziadek Andrzej pije piwko bo ….bo…jak by nie pił to by się udusił !- zakończył z przekonaniem Adzinek .

Drabinka lekko się zachwiała . Wybuch śmiechu , który wstrząsnął Panem Leszkiem oderwał ją od ściany a następnie przechylił do tyłu. W następnym ułamku sekundy Pan Leszek poszybował prosto na kwiaciany klomb. I upadł ….ale wstał , również o własnych siłach. Otrzepawszy się z płatków z kwietnika machnął ręką w uspokajającym geście . Odmeszerowaliśmy więc , aby dłużej nie ogladać tej kompromitacji mężczyzny a zająć się tym co istotne dla rzeczy , czyli bandażowaniem i opatrywaniem naszego poszkodowanego.

Niebieska koszula

W weekendy dom moich teściów przechodził istny przemarsz wojsk . Już w piątek zaczynały się przygotowania. Gołąbki, bigos , jakieś kiełbasy i wędliny walczyły o miejsce w lodówce.

Kiedy po raz pierwszy natknęłam się na taką górę jedzenia w kuchni , poczęłam analizować w głowie całe kalendarium rocznic , urodzin i imienin poszczególnych mieszkańców tego domostwa.
No kurde , nic nie pasowało . Nic się nie kojarzyło . Pomknęłam zatem się doinformować .

– Tato , a na co nam tyle jedzenia ? Toż nas jest tylko siedmioro nie licząc Adzinka i Lindy , zagadnęłam teścia.

Nestor rodu popatrzył na mnie z politowaniem i wygrzmiał oczywistość oczywistą .

– A jak ktoś przyjdzie ? To co ? Wstyd będzie.

– A zapowiadał się ktoś ? Drążyłam temat .

I znów ten wzrok człowieka , który zdaje sobie sprawę iż ma do czynienia z osobą nie do końca ogarniętą .

– Zawsze zachodzą ! i ostentacyjnie przełączył kanał z kończacych się ” Wiadomości ” na ” Fakty ” w TVN dając jasny sygnał , że audiencja skończona .

To były prorocze słowa. Na drugi dzień , już we wczesnych godzinach popołudniowych goście napierali na drzwi.
Najpierw babcia z dziadkiem wsparci o siebie nawzajem . Potem brat tescia z małżonką poprztykani chyba . Następnie ciocia Jadwiga z nienaganną , srebrzystą fryzurą . A na koniec dwie ciotki ze strony tesciowej co to przypadkiem , na spacerze w okolicy były , więc zaszły.
Gwarno się zrobiło przy rozkładanym stole. Potrawy wjeżdzały , herbatki i kawy się niosły a ciasto się kroiło.
W pewnym momencie do pokoju wkroczyła niebiesko odziana postać . Adzinek to był we własnej , niewielkiej osobie, ubrany w babciną , niebieską koszulę nocną .

– Proszę się uciszyć ! Będzie msza. Ogłosił zebranym .

– Ale sobota dziś jest , niesmiało zaoponował brat teścia .

– A to co , że sobota ? W sobotę Bóg nie czynny ? na wsparcie wnukowi ruszyła tesciowa . I po takiej argumentacji nikt już nie zgłaszał obiekcji na nadchodzące wydarzenie.

– Proszę się przeżegnać i przekazać sobie znak pokoju , zakomenderował Adzinek .

Goście zgodnie pokiwali do siebie głowami .

– Nie tak ! Rękami trzeba , nie brodami – poprawił ich pretendent do roli księdza .

Seria uścisków dłoni poszła w ruch . Syn mój z uwagą śledził poprawność wykonywanego zadania . W końcu , usatysfakcjonowany zapowiedział , iż teraz będzie zbierał na tacę.

– Linda , talerzyk proszę !

Na ten znak do akcji wkroczyła trzyletnia dziewuszka , przecudnej urody , kuzynka Adzinka.

Z dumnie podniesionym czołem , bez grama skrępowania rozpoczęła zbiórkę drobniaków .
Goście nieco skonsternowani sięgali do kieszonek , portfelików i torebek . Moniaki brzękały o talerzyk , płynąc szerokim strumieniem . Kiedy już każdy uiścił co powinien , Adzinek zarządził odwrót tymi słowami .

– Zostańcie z Bogiem . Amen .

I dwuosobowy pochodzik wymaszerował z pokoju.

Przez chwilę tkwiłam w stuporze zażenowania całą sytuacją . Ale nikt nie krytykował , nie komentował ani się nie dziwił temu co tu się wydarzyło. Widocznie dzieci w tym gnieździe rodzinnym miały niepisane prawo bawić się w to co chcą i tyle w temacie.
Dyskretnie zatem wymknęłam się aby nieco wyciszyć emocje. Po drodze do zacisznego kąta natknęłam się na dwójkę sprawców zamieszania , którzy właśnie dzielili się kasą .
Tak to przynajmniej wyglądało na pierwszy rzut oka. Bo na drugi , to sytuacja jawiła się zgoła inaczej .
Dzielenie polegało na tym , że na kupkę przy Adzinku wędrowały monety . A przy Lndeczce rosła góra …..chipsów , które latorośl moja niepostrzeżenie zwędziła ze stołu biesiadnego .

Pipka

Letni dzień u tesciowej , każdego ranka zaczynał się tak samo . Przebudzeni domownicy i wakacjusze powoli schodzili się do serca tego domu , czyli kuchni.Przy stole królował już teść , popijając swoją czarną kawę – zalewajkę z włoska zwaną ” parzzone ” .

– Kawy ? pytał uprzejmie i nie czekając na odpowiedź dolewał zimnej wody do czajnika . Bo w tej rodzinie panowała żelazna zasada. Woda na kawę nigdy nie była dwukrotnie gotowana . Teoria teściów głosiła iż tylko świeża kranówka pozwoli wydobyć smak i aromat klasycznej ” parzzone ” .

Tak więc popijając już parzuchę i budzac się z wolna cała rodzinka prześcigała się w postulatach dotyczacych śniadaniowego menu . Kazdy miał inną propozycję . Jeden parówki , drugi jajeczko a trzeci że może bigos z wczorajszej kolacji. A wsród tej polemiki , krązy jak po orbitach Adzinek , w samych majtasach bo gorąco jak pierun .

– A ty co byś zjadł na śniadanko Adziu ? z nienacka zaatakowała tesciowa .

– Pipkę ! rzecze z emfazą w głosie syn mój rodzony .

Na chwilę zapadła przy dyskusyjnym stole głucha cisza . Pierwszy zareagował teściu.

– Ja go nie uczyłem ! Może ciotka Jadwiga ? i zadowolony , iż znalazł winną utkwił wzrok w szklance z kawą .

– Może to te rude od Bolecków ? zastanawiała się głośno teściowa .

– Siedział z nimi wczoraj w piaskownicy i dziury kopał .

” Kto pod kim dołki kopie , ten sam w nie wpada ” przyszła mi do głowy złota myśl .

Maniek jako ojciec małego przeklinacza Adzinka podszedł do sprawy po męsku .

– Synu , nie wolno tak brzydko mówić w tym wieku ! i spełniwszy powinność rodzicielską pomaszerował do pokoju dziennego z talerzem kanapek z pomidorkiem .

Z włączonego telewizora doleciał do kuchni seksowny głos Krzysztofa Chołowczyca , który w bloku reklamowym przekonywał ludzi do picia mleka .

” Pij mleko ! Będziesz wielki ! ” nawoływał …

Zażegnawszy porażkę wychowawczą familianci wrócili do przygotowywania , tudzież dalszego zastanawiania się co zaserwować sobie na śniadanie . I już mało kto słyszał , ze po domu niesie się cichy głosik Adzinka , który na wszystkie możliwe tonacje wyśpiewywał :

” Pipka , piiiiipkaaa , pipipipka ….pipunia ! ”

Sprawa pipki wypływała tego tygodnia jeszcze kilkakrotnie . Adzinek pipkował z zapałem i pewną dozą przekory zarówno w domu jak i na zewnątrz . Głuchy był na komunikaty :

-Nie wolno ! To brzydko tak mówić . Jezyk ci uschnie i odpadnie . Dzieci nie będą się chciały z Tobą bawić ….

Recytował , spiewał i tańczył tę pipkę jak nakręcony.

W końcu Maniek , którego cierpliwość osiągnęła próg krytyczny wypalił :

– Adek ! Jak się nie uspokoisz to dostaniesz w dupę !

Tak postawiona granica odniosła skutek . Skruszona dziecina wdrapała się na ojcowskie kolana i wtulona w niosące bezpieczeństwo ramiona głaskała po szczeciniastej brodzie swego rodzica . Maniek dumny choć lekko zawstydzony użyciem agresji słownej wodził wzrokiem po zebranej znów w kuchni rodzinie .

– Kawy ? zapytał teść i podniósł się aby nalać zimnej wody do czajnika .

– Może basenik z wodą zrobimy dziś na działce Adziowi ? zamyśliła się tesciowa .

– Oby tylko rude od Bolecków się nie wprosiły …zachichotał mój szwagier Pawełek .

A z Mańkowych kolan rozległo się nieśmiałe :

– Piiiiiiiiiiii……

Lodowate spojrzenie rodziciela na moment zmroziło chudzinę w majtasach .

– ” Piiiiij mleko ! Będziesz wielki ! ” dokończył z przekonaniem Adzinek , zsunął się z kolan i udał się na poszukiwania żóltych pływaczek , które są rzeczą niezbędną podczas kąpieli w plastikowym basenie .

Grubel

Tego dnia nie byłam w najlepszym humorze . Jesienna szaruga za oknem skłaniała raczej do pozostania w cieplutkich pieleszach a nie do podejmowania wyzwań dnia codziennego . Wyzwań nie było wprawdzie wiele , ale każde z nich obligowało do podniesienia tyłka z łóżka . I to właśnie w tym momencie było najtrudniejsze . Z tej wewnętrznej walki między poczuciem obowiązku a lenistwem w najczystszej postaci wyrwał mnie cieniutki głosik Adzinka .

– Maaamoooo !!!! Zobacz jaki grubel do nas przyleciał !!!

Jezusie Maryjo ….jaki grubel ? co to jest grubel ? i gdzie on niby przyleciał ?
Pytania jak puzzle rozsypały się w mojej nieco rozczochranej głowie . Łypłam na moje pacholę , które z wysokości podłogi z fascynacją wpatrywało się w nieco zakurzałe okno . Podążyłam więc i ja wzrokiem , już nie wzniośle na niebo , lecz nieco przyziemniej bo …na parapet .
No faktycznie , siedzi wróbel . Mokre to takie , szare i jakieś zabidzone . Wygląda jakby na coś czekał , a może na kogoś . Pewnie na Panią Wróblową , myślę sobie , co mu te piórka przygładzi bo nastroszone , że łoooooomatko.
A niech sobie czeka , dumam . A ja powinnam zmierzyć się z pierwszym wyzwaniem tego dnia i wyedukować dziecko w temacie poprawnej polszczyzny .

– Adzinku kochany …Nie mówi się na tego ptaszka grubel tylko wróbel .

– Grubel !!! Doleciało z podłogi .

– Wróbel synku . Wróbelek , ptaszyna taka niezwykle popularna na naszym osiedlu .

– Grubelek !!!

Stanowczość w głosie dziecinny nieco mnie zbiła z tropu. Bo czyż dzieci w wieku lat czterech nie powinny przyjmować słów matki jako pewnik i wyrocznię ostateczną ???

– Wróbel Adzinku ! I tyle w temacie ! Jak podrośniesz nieco to mamusia Ci pokaże jak napisać słowo wróbel . To trudne słowo , gdyż tam jest taka specjalna literka ” u ” , a w zasadzie o z kreseczką i ….

– A ja umiem już rysować mamo ! przerywa mi głos z nizin ( ale nie społecznych hehehehe)

– Wiem Adzinku , wiem . Pięknie narysowałeś to słońce z trzema zębami na przedzie .

– To narysuję Ci grubla ….chcesz ?

– Dobrze , narysuj mi wróbla . Bo to jest wróbel a nie grubel .

Asertywnie staram się pozostać przy swojej opinii.

– Grubel Mamo !!! To jest Grubel !!! Nie widzisz jaki ma grubiutki brzuszek ?

I w tym momencie zdałam sobie sprawę , iż w tej dyskusji poniosłam porażkę . Żelazna logika powaliła mnie na łopatki i zmiotła moją asertwność pod łózko , gdyż dywanu nie było.
W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartkę i kredki z szuflady i ze słowami ” rysuj grubelka ” podać małemu artyście .

Po czym krokiem dostojnym , aby zachować resztki godności przeniosłam się do kuchni . Klapnełam na krzesło i w oczekiwaniu na gotującą się wodę na kawę , z powrotem oddałam się rozmyślaniom na temat wyzwań dnia codziennego.

play-sharp-fill