Bombardowana postami w mediach społecznościowych, uległam pokusie i zakupiłam „Łańcuch”. W sumie nie były to całkiem bezsensownie wydane pieniądze. Czasem potrzeba i w literaturze rozrywki typu fast-food, czyli takiej, którą skonsumuje się szybko i równie szybko wydali z pamięci. Po co ? Według mojej opinii po to, aby na nowo móc docenić prawdziwą ucztę pisarską.
„Łańcuch” to dynamicznie napisany thriller, grający na uczuciu strachu, który określa ten gatunek. Punktem wyjścia całej historii jest porwanie dziecka. O ile znany był mi model porwania dla okupu, o tyle z drugim warunkiem realizacji żądań kidnaperów, spotkałam się po raz pierwszy. Pomysł oparty na tak zwanych „łańcuszkach” na pewnym etapie zmienia ofiarę w oprawcę. Aby odzyskać swoje dziecko, rodzic musi porwać kolejne i przetrzymywać do czasu, aż jego rodzina uprowadzi następne, tworząc kolejne ogniwo.
Oszczędny styl autora i krótkie rozdziały, mogą robić wrażenie obracania w palcach szeregu kółek łańcucha. To doskonały zabieg, aby czytelnik poczuł się uczestnikiem zdarzeń, a nie tylko obserwatorem. Równie ciekawym, choć nie tak nowatorskim manewrem, jest wykorzystanie ekshibicjonistycznej natury ludzkiej. Zwrócenie uwagi, z jaką beztroską zamieszczamy w mediach społecznościowych informacje na swój temat, powinny wzbudzić refleksję i zapalić czerwoną lampkę w naszych głowach.
Książkę czyta się lekko, bo napisana jest bez zbędnych dłużyzn. Bohaterowie są jak na mój gust, obarczeni zbyt wieloma problemami natury życiowej, ale mając w pamięci biblijnego Hioba, przymknęłam na to oko. 😉 Ich nieprawdopodobna odwaga, a momentami brawura również nie jest niczym męczącym. Świat jest przecież pełen Supermanów i innych Batmanów. 😀 Wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć. 😛
To w zasadzie wszystko, co mam do powiedzenia na temat tej powieści. W międzyczasie zaczęłam czytać „Szczygła” Donny Tartt i odsłuchiwać audiobook Isabel Allende. Już czuję, że znalazłam się w literackim raju. 🙂 Lecz o tym opowiem przy innej okazji….