Katarzyna Wiśniewska, „Tłuczki”

„Tłuczki” to po prostu świetna proza! Debiut Katarzyny Wiśniewskiej przykuł moją uwagę w 100%. Opowieść o rodzinie gdzie patologiczny koszmar nie do końca dzieje się na oczach czytelnika. Mam wrażenie,że autorka starała się zaufać inteligencji swoich czytelników i wiele ze zdarzeń pozostawiła w domyśle. Niech wyobrażenia każdego z nas dokończą wysnute wątki.Jestem za ten zabieg wdzięczna,gdyż widzę tu rodzaj szacunku i ukłon w kierunku odbiorcy.
Tekst książki jest jakby poszatkowany i złożony powtórnie w całość bez żadnej chronologi. Może to budzić frustrację i momentami zagubienie. Ale w tej powieści nie ważna jest ciągłość wydarzeń. To obraz toksycznych więzi, piekła kobiet, hipokryzji i szeregu innych wynaturzeń skrzętnie zamiatanych pod dywan. Dramatu, który dzieje się od lat nie jest w stanie powstrzymać nic i nikt. Metodą kalki schematy działań powielają się, prowadząc do kolejnych zaburzeń. I w zasadzie od początku lektury towarzyszyło mi przeświadczenie, że uzdrowienia nie będzie. I nie było …

Tytuł ten stanie na półce zwanej przeze mnie „skarboteką”.Tam gdzie zajmują miejsce najlepsze perełki. Liczę, że jeszcze sponiewiera i oblepi brudem, któregoś z moich znajomych. Tak się chyba właśnie rodzą perwersje literackie 😉 Polecam !!!

Zęby

Od dawna wiedziałam, że właściwe komunikowanie się z otoczeniem sprzyja poprawnym kontaktom i nie doprowadza do dziwacznych zachowań. Prawdę tę pomogła mi odkryć rodzina.

Siedzimy sobie pewnego wieczora w centrum rodzinnego wszechświata czyli w kuchni. Sprawy toczą się własnym, leniwym o zmierzchu torem. Czajnik co jakiś czas pogwizduje informując, że jak ktoś chętny na kolejną herbatkę to woda jest gotowa. A z tostera co chwile wyskakuje kolejna grzanka, otwarta na propozycje przyjęcia na siebie serka, masełka tudież ogóreczka. Dzielenie się wydarzeniami z mijającego dnia to ważny punkt w rozkładzie spotkań przy stole. Towarzyszą temu spory, śmiechy, przekomarzania, dobre i durnowate rady. Generalnie analiza tego co przechodzi pomału do przeszłości trwa w najlepsze. Nagle, ni z gruszki ni z pietruszki, narzeczona mojego szwagra Małgorzata wygłasza taką oto sentencję w kierunku tesciowej:

-Proszę Pani ! Bary ma zęby.

Bary, czarny kundel wątpliwej urody przemknął faktycznie pod stołem. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, gdyż czynił tak codziennie w czasie kolacji. Mądre stworzenie wiedziało, iż w tak odpowiednim czasie moze liczyć na nadprogramowy posiłek.

Teściowa marsząc jedynie brwi, ze stoickim spokojem odpowiedziała ripostą:

-No co Ty Gosia taka niepoważna jesteś? To pies jest, więc i zęby ma.

-Ale on ma Pana zęby! Równie spokojnie wygłosiła Małgorzata.

Chwila konsternacji długo nie trwała. Pierwsza w pogoń za Barym rzuciła się teściowa. Za nią ruszył szwagier a na końcu dołączył Maniek. Adzinek z racji że w tamtym czasie miał tylko roczek poraczkował jedynie do przedpokoju, gdzie kibicował obławie na psinę wyrażając zaangażowanie oklaskami. Ponieważ nie bardzo zrozumiałam sens tego co się działo postanowiłam towarzyszyć Małgorzacie w piciu herbatki. Spełniwszy się w roli informatora dała sobie spokój z innymi czynnosciami dotyczącymi rzeczonych zębów. Po jakim czasie rozległ się trumfujący okrzyk zwycięstwa. Do kuchni wkroczyła teściowa niosąc przed sobą trofeum w postaci …sztucznej szczęki. Delikatnie odłożyła protezkę na brzeg zlewu i podreptała do pokoju dziennego gdzie oddała się zrzucaniem gromów na głowę pogrążonego we śnie i niczego nie spodziewającego się teścia. Utyskiwaniom na nieodpowiedzialne zachowanie dziadka Adama nie było końca. Biedak bronił się jak mógł. Że wyjął owszem, ale gazetką przykrył. Że pies dziwny jakiś bo zęby nie jadalne przecież. I Że w sumie to przed Adzinkiem chował a nie przed Barym…Ale żadne tłumaczenie nie pomogło bo fakt był taki, iż zęby zostały nadgryzione i trzeba nowe robić.

A Adzinek zorientowawszy się w sytuacji, że nie jest winowajcą tym razem, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy przerażony zamieszaniem zwierzak przemykał szukając schronienia pod stołem został pochwycony przez dziecię za ogon i przytrzymany.

-Nie ciągnij! Bo Cię ugryzie! Z lękiem obserwowałam jak zachowa się zdenerwowany psiak. Ale to nie psa trzeba było się bać. Adzinek z uwagą popatrzył na mnie a potem przerzucił uchwyt z ogona na nogę Barego. Przysunął ją sobie do ust i zatopił w niej swoje 8 zębów. Ugryzienie nie było chyba zbyt mocne,bo pies majtnął tylko nogą i wyrwawszy się z uścisku złapał za leżący kapciuszek Adzinka i z tym łupem pomaszerował na swoje legowisko.

Komunikacja to ważna rzecz. Jasność wyrażania swoich myśli czyni życie o wiele prostszym i ułatwia wiele.

 

 

Grzesiek

Imprezy przedszkolne zawsze budziły u mnie pewien rodzaj ekscytacji . Zarówno te moje , zapamiętane z wczesnych lat dziecięcych , jak i te Adzinkowe , gdzie pojawiałam się w charakterze widowni .

To w przedszkolu zagrałam rolę życia. Wystrojona w przerobioną na moją miarę , matczyną suknię ślubną oraz w złote , o wiele za duże szpilki miałam okazję wystąpić jako Kopciuszek . W tę postać wcieliłam się całym sercem i duszą . Już do końca edukacji w tej placówce cielęcym wzrokiem wodziłam za swoim księciem , szczerbatym Pawłem z mizerną grzywką , planując rychły ślub. Druga impreza , która zapadła mi głęboko w pamięci upamiętnić miała , niezwykle popularny w tamtych czasach ” Dzień Kobiet ” . Wprawdzie fotka dowodowa , przedstawia mnie jako postać drugoplanową , a w zasadzie drugorzędową , gdzie widać tylko obciętą na ” garnek ” głowinę ale przecież nie zawsze udaje się zagrać pierwsze skrzypce . Tym razem rola życia przypadła niejakiemu Grześkowi . Grzesio prezentuje się nam na zdjęciu jako ” 8 marzec „. Przepasany stosowną szarfą z informacją kogo gra wypada dumnie na tle reszty statystów dłubiących w nosie , grzebiących sobie pod spódnicą bądź też tych , którzy zwyczajnie zasłaniają sobie twarz ze wstydu , lejac przy tym łzy. Określenie ” Rola życia ” nie jest w tym przypadku nadintepretacją . Po latach , kiedy spotkaliśmy się w wirualnym świecie odbył się taki oto dialog .

-A co u Grześka , wiecie może ?

– U jakiego Grześka ?

– No u Grześka , Ósmego Marca ….

– Aaaaaaa , chyba dobrze . Dawnośmy się nie widzieli odkąd się wyprowadził .

Kilkadziesiąt lat mija , a widzisz dalej człowieczka z taśmą na piersi z jebutnym napisem ” 8 MARZEC ” .

I Adzinkowi udało się zagrać rolę pamiętną , choć w scenariuszu jej nie było . Tym razem motywem przewodnim był Dzień Matki . Z wielkimi emocjami biegłam obejrzeć program artystyczny , który wraz z innymi przedszkolakami przygotował mój syn . Przybieżałam oczywiście dużo przed czasem , aby  siary spóźnieniem nie narobić . Dzięki tej zapobiegliwości , zajęłam najlepsze miejsce w pierwszym rzędzie , po środku . Cierpliwie , z kolanami pod brodą ( ławeczki dla widowni zapożyczono z szatni od grupy ” Krasnali ”  ) oddałam się oczekiwaniu. Wreszcie jest ! Kurtyna zaczyna się rozsuwać . Widać już pianino i siedzącą przy nim Panią Gosię . Dalej z papierowymi kwiatami z bibuły jawią się kolejno postaci tej sztuki . Skupieni na dłubaniu w nosie , grzebaniu pod spódnicami i wycieraniu gili  prezentują się zjawiskowo . Jest i Adzinek ….w drugim rzędzie. Widzę , że już mnie zauważył . Uśmiechnął się szeroko i …..przepycha się do przodu. Kiedy uznał iż zbliżył się na wystarczającą odległość i że na pewno go usłyszę rzekł :

-Mamo !!! A Grześka dzisiaj bolał brzuch !

Lekko się zaczerwieniłam , kiedy wszyskie rodzicielskie oczy wzieły mnie na celownik . Kiwnełam głową na znak że przyjełam do wiadomości tę informację , która nie mogła dłużej czekać i machnęłam ręką nadając osobistym morsem ” cofnij się !!!”

-Mamo !!! Ale tak go bolał że aż się porzygał ….

Po czym spokojnie ( odczytał chyba zakodowaną wiadomość ) wrócił na uprzednio zajmowane miejsce . Pani Gosia z werwą zaintonowała podkład muzyczny pod wielki przebój Majki Jeżowskiej ” A ja wolę moją mamę ” i spektakl ruszył zgodnie ze scenariuszem .

A ja do dziś uważam , że ” historia Grześkiem się toczy ”

Upadek

Ogródek działkowy to było istne błogosławieństwo. Ogóreczki z własnej uprawy , truskawki dorodne, papryki i pomidory z pod folii , słodkie wiśnie i pachnąca bazylia , na te dary czekaliśmy każdego lata. Inną korzyścią był fakt , iż na tym skraweczku ziemi puszczało się Adzinka luzem , w samych majtasach ( albo i nawet bez) i polegując na trawie , jednym jedynie okiem rzucało się w jego kierunku , kontrolując czy szkody jakieś nie czyni. Stratowane grządki były rzadkością .I nieczęsto stopować trzeba było pełną werwy czynnośc pielenia , polegającą na wyrywaniu nowalijek wraz nielicznymi chwastami . Najczęściej Adzinek gmerał w dziurach kijaszkiem , nawołując krety imieniem Błazej Kalafior . A w przerwach jak na prawdziwego stoika przystało , polegiwał w plastikowym baseniku rozmyślając nad tak zwaną ” istotą rzeczy ” żywych i martwych.
Działka zatem była miejscem spokojnym i bezpiecznym . Za to pieciominutowa droga do niej , jak się pewnego dnia okazało już niekoniecznie.

Ten dzień zapowiadał się upalnie i słonecznie. Postanowiliśmy zatem , dołączyć do wykonującej jakieś ogrodowe prace teściowej . Spakowałam ekwipunek w postaci koca i czapki z daszkiem i ruszyliśmy z energią służyć radą i wsparciem kobiecie pracującej . Czekało nas do pokonania 50 metrów. Wysypana czarnym żwirem ścieżka wiodła nas jak po sznurku , do miejsca przeznaczenia. Adzinek już po kilku krokach wypatrzył znajomą postać babci. Wyrwał zatem galopem , aby jak najszybciej pokonać dzielącą odległość . Po kilku susach , niefortunnie postawiona nożyna w sandałku odmówiła współpracy i syn mój , biedaczek rymsnął jak długi. Klasycznym ślizgiem po żwirze pokonał część dystansu. Ryk , który wydał z siebie ten mały człowieczek na moment zamroził mi krew w żyłach. Ryczał i dzielnie podnosił się o własnych siłach. Kiedy złapał już pion zaczerpnął głeboko powietrza i pomknął dalej , nie bacząc na lejącą się krew z kolan i łokci . I tak biegł , krzycząc ile sił w płucach :
– Baaaaaaabciu !!! Baaabciu !!! Jezus Maria !!! Co za ból !!!!

Wpadłwszy w babcine ramiona z przejęciem pokazywał odniesione rany . Dobiegłam i ja aby uczestniczyć w procesie użalania, chuchania , całowania i pocieszania . Kiedy cała nasza trójka znalazła się w apogeum emocjonalnej otchłani rozpaczy, babcia zarządziła powrót do domu , w celu opatrzenia wszystkich czterech kończyn . Pomysł był jak najbardziej trafiony bo zakażenie już zza krzaka agrestu , ostrzyło pazury na Adzinkowe kolanka. W drodze powrotnej nasze kontuzjowane szczęscie z uczuciem informowało przechodniów o swej przygodzie .

– Upadłem ale już się podniosłem . Dojaśniał człowiek po perypetiach życiowych.

Każdy z zagadniętych musiał wyrazić żal i współczucie . Dopiero wtedy skaleczony łokieć , nie był podtykany pod nos , a w zasadzie pod oczy. Na końcu ścieżki , tuż przy bramie wyjściowej swoją posesję miał Pan Leszek . Tego dnia spokojnie stał sobie na drabince i malował swoją mikroskopijną altankę na kolor magnolii. Adzinek przystanął zatem , uniósł łokcie nad metalowym płotkiem i rzekł .

– Podarłem się Panie Leszku ! Tu i tu dziurę mam . I w kolanku też – rozżalił się na nowo .

– Widziałem Adzinku , widziałem jakeś się na prostej drodze wyrżnął. Mówiąc to ,Pan Leszek chyba( o zgrozo !!! ) się lekko uśmiechał .
– Ale nie płacz chłopaku , bo chłopaki nie płaczą – zabłysnął jeszcze znajomością hiciora grupy T-Love.
– Wpadnij póżniej z dziadkiem do mnie to sobie malinek pojesz , a my z Adasiem po piwku strzelimy.

Na te słowa teściowa strzeliła błyskawicą z lewego oka w kierunku drabinki na której stał sąsiad i serdecznie przecież zapraszał . Adzinek za to ,z entuzjazmem pokiwał głową , gdyż malinki lubił . Odkleił się od płotu i ruszył do bramy. Przystanął na chwilkę i zawrócił nieomal tratując dwie kwoki , które kroczyły za nim. Jeszcze raz wyciągnał łokcie i oparł się o ogrodzenie.

– Ale dziadek Adam nie pije piwka – oznajmił . Babcia Janka też nie pije – dojaśnił zerkając na teściową . I babcia Beatka też nie – wyliczał dalej . Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka sugerująca głebokie procesy myślowe. Po chwili rozluźnił się .

– Ale dziadek Andrzej pije piwko !!! – fakt , tatko mój piwo ceni sobie nad wyraz – pomyślałam.

– Dziadek Andrzej pije piwko bo ….bo…jak by nie pił to by się udusił !- zakończył z przekonaniem Adzinek .

Drabinka lekko się zachwiała . Wybuch śmiechu , który wstrząsnął Panem Leszkiem oderwał ją od ściany a następnie przechylił do tyłu. W następnym ułamku sekundy Pan Leszek poszybował prosto na kwiaciany klomb. I upadł ….ale wstał , również o własnych siłach. Otrzepawszy się z płatków z kwietnika machnął ręką w uspokajającym geście . Odmeszerowaliśmy więc , aby dłużej nie ogladać tej kompromitacji mężczyzny a zająć się tym co istotne dla rzeczy , czyli bandażowaniem i opatrywaniem naszego poszkodowanego.

Niebieska koszula

W weekendy dom moich teściów przechodził istny przemarsz wojsk . Już w piątek zaczynały się przygotowania. Gołąbki, bigos , jakieś kiełbasy i wędliny walczyły o miejsce w lodówce.

Kiedy po raz pierwszy natknęłam się na taką górę jedzenia w kuchni , poczęłam analizować w głowie całe kalendarium rocznic , urodzin i imienin poszczególnych mieszkańców tego domostwa.
No kurde , nic nie pasowało . Nic się nie kojarzyło . Pomknęłam zatem się doinformować .

– Tato , a na co nam tyle jedzenia ? Toż nas jest tylko siedmioro nie licząc Adzinka i Lindy , zagadnęłam teścia.

Nestor rodu popatrzył na mnie z politowaniem i wygrzmiał oczywistość oczywistą .

– A jak ktoś przyjdzie ? To co ? Wstyd będzie.

– A zapowiadał się ktoś ? Drążyłam temat .

I znów ten wzrok człowieka , który zdaje sobie sprawę iż ma do czynienia z osobą nie do końca ogarniętą .

– Zawsze zachodzą ! i ostentacyjnie przełączył kanał z kończacych się ” Wiadomości ” na ” Fakty ” w TVN dając jasny sygnał , że audiencja skończona .

To były prorocze słowa. Na drugi dzień , już we wczesnych godzinach popołudniowych goście napierali na drzwi.
Najpierw babcia z dziadkiem wsparci o siebie nawzajem . Potem brat tescia z małżonką poprztykani chyba . Następnie ciocia Jadwiga z nienaganną , srebrzystą fryzurą . A na koniec dwie ciotki ze strony tesciowej co to przypadkiem , na spacerze w okolicy były , więc zaszły.
Gwarno się zrobiło przy rozkładanym stole. Potrawy wjeżdzały , herbatki i kawy się niosły a ciasto się kroiło.
W pewnym momencie do pokoju wkroczyła niebiesko odziana postać . Adzinek to był we własnej , niewielkiej osobie, ubrany w babciną , niebieską koszulę nocną .

– Proszę się uciszyć ! Będzie msza. Ogłosił zebranym .

– Ale sobota dziś jest , niesmiało zaoponował brat teścia .

– A to co , że sobota ? W sobotę Bóg nie czynny ? na wsparcie wnukowi ruszyła tesciowa . I po takiej argumentacji nikt już nie zgłaszał obiekcji na nadchodzące wydarzenie.

– Proszę się przeżegnać i przekazać sobie znak pokoju , zakomenderował Adzinek .

Goście zgodnie pokiwali do siebie głowami .

– Nie tak ! Rękami trzeba , nie brodami – poprawił ich pretendent do roli księdza .

Seria uścisków dłoni poszła w ruch . Syn mój z uwagą śledził poprawność wykonywanego zadania . W końcu , usatysfakcjonowany zapowiedział , iż teraz będzie zbierał na tacę.

– Linda , talerzyk proszę !

Na ten znak do akcji wkroczyła trzyletnia dziewuszka , przecudnej urody , kuzynka Adzinka.

Z dumnie podniesionym czołem , bez grama skrępowania rozpoczęła zbiórkę drobniaków .
Goście nieco skonsternowani sięgali do kieszonek , portfelików i torebek . Moniaki brzękały o talerzyk , płynąc szerokim strumieniem . Kiedy już każdy uiścił co powinien , Adzinek zarządził odwrót tymi słowami .

– Zostańcie z Bogiem . Amen .

I dwuosobowy pochodzik wymaszerował z pokoju.

Przez chwilę tkwiłam w stuporze zażenowania całą sytuacją . Ale nikt nie krytykował , nie komentował ani się nie dziwił temu co tu się wydarzyło. Widocznie dzieci w tym gnieździe rodzinnym miały niepisane prawo bawić się w to co chcą i tyle w temacie.
Dyskretnie zatem wymknęłam się aby nieco wyciszyć emocje. Po drodze do zacisznego kąta natknęłam się na dwójkę sprawców zamieszania , którzy właśnie dzielili się kasą .
Tak to przynajmniej wyglądało na pierwszy rzut oka. Bo na drugi , to sytuacja jawiła się zgoła inaczej .
Dzielenie polegało na tym , że na kupkę przy Adzinku wędrowały monety . A przy Lndeczce rosła góra …..chipsów , które latorośl moja niepostrzeżenie zwędziła ze stołu biesiadnego .

Pipka

Letni dzień u tesciowej , każdego ranka zaczynał się tak samo . Przebudzeni domownicy i wakacjusze powoli schodzili się do serca tego domu , czyli kuchni.Przy stole królował już teść , popijając swoją czarną kawę – zalewajkę z włoska zwaną ” parzzone ” .

– Kawy ? pytał uprzejmie i nie czekając na odpowiedź dolewał zimnej wody do czajnika . Bo w tej rodzinie panowała żelazna zasada. Woda na kawę nigdy nie była dwukrotnie gotowana . Teoria teściów głosiła iż tylko świeża kranówka pozwoli wydobyć smak i aromat klasycznej ” parzzone ” .

Tak więc popijając już parzuchę i budzac się z wolna cała rodzinka prześcigała się w postulatach dotyczacych śniadaniowego menu . Kazdy miał inną propozycję . Jeden parówki , drugi jajeczko a trzeci że może bigos z wczorajszej kolacji. A wsród tej polemiki , krązy jak po orbitach Adzinek , w samych majtasach bo gorąco jak pierun .

– A ty co byś zjadł na śniadanko Adziu ? z nienacka zaatakowała tesciowa .

– Pipkę ! rzecze z emfazą w głosie syn mój rodzony .

Na chwilę zapadła przy dyskusyjnym stole głucha cisza . Pierwszy zareagował teściu.

– Ja go nie uczyłem ! Może ciotka Jadwiga ? i zadowolony , iż znalazł winną utkwił wzrok w szklance z kawą .

– Może to te rude od Bolecków ? zastanawiała się głośno teściowa .

– Siedział z nimi wczoraj w piaskownicy i dziury kopał .

” Kto pod kim dołki kopie , ten sam w nie wpada ” przyszła mi do głowy złota myśl .

Maniek jako ojciec małego przeklinacza Adzinka podszedł do sprawy po męsku .

– Synu , nie wolno tak brzydko mówić w tym wieku ! i spełniwszy powinność rodzicielską pomaszerował do pokoju dziennego z talerzem kanapek z pomidorkiem .

Z włączonego telewizora doleciał do kuchni seksowny głos Krzysztofa Chołowczyca , który w bloku reklamowym przekonywał ludzi do picia mleka .

” Pij mleko ! Będziesz wielki ! ” nawoływał …

Zażegnawszy porażkę wychowawczą familianci wrócili do przygotowywania , tudzież dalszego zastanawiania się co zaserwować sobie na śniadanie . I już mało kto słyszał , ze po domu niesie się cichy głosik Adzinka , który na wszystkie możliwe tonacje wyśpiewywał :

” Pipka , piiiiipkaaa , pipipipka ….pipunia ! ”

Sprawa pipki wypływała tego tygodnia jeszcze kilkakrotnie . Adzinek pipkował z zapałem i pewną dozą przekory zarówno w domu jak i na zewnątrz . Głuchy był na komunikaty :

-Nie wolno ! To brzydko tak mówić . Jezyk ci uschnie i odpadnie . Dzieci nie będą się chciały z Tobą bawić ….

Recytował , spiewał i tańczył tę pipkę jak nakręcony.

W końcu Maniek , którego cierpliwość osiągnęła próg krytyczny wypalił :

– Adek ! Jak się nie uspokoisz to dostaniesz w dupę !

Tak postawiona granica odniosła skutek . Skruszona dziecina wdrapała się na ojcowskie kolana i wtulona w niosące bezpieczeństwo ramiona głaskała po szczeciniastej brodzie swego rodzica . Maniek dumny choć lekko zawstydzony użyciem agresji słownej wodził wzrokiem po zebranej znów w kuchni rodzinie .

– Kawy ? zapytał teść i podniósł się aby nalać zimnej wody do czajnika .

– Może basenik z wodą zrobimy dziś na działce Adziowi ? zamyśliła się tesciowa .

– Oby tylko rude od Bolecków się nie wprosiły …zachichotał mój szwagier Pawełek .

A z Mańkowych kolan rozległo się nieśmiałe :

– Piiiiiiiiiiii……

Lodowate spojrzenie rodziciela na moment zmroziło chudzinę w majtasach .

– ” Piiiiij mleko ! Będziesz wielki ! ” dokończył z przekonaniem Adzinek , zsunął się z kolan i udał się na poszukiwania żóltych pływaczek , które są rzeczą niezbędną podczas kąpieli w plastikowym basenie .