Bączek

Tego wieczoru panował miły rozgardiasz w naszym domu. Zawsze ceniłam sobie weekendowe wizyty, kiedy można było odsapnąć nieco i przegadać mijający tydzień. Podzielić się z kimś tym co ważne i tym co nieco mniej. Tym razem wpadła sąsiadka z klatki obok. Mama Maćka , prawie rówieśnika Adzinka. Maciek oczywiście przybył również. Dzięki temu, że pacholęta zajeły się sobą nawzajem można było bez przeszkód oddać się ploteczkom pracowym oraz porównać stopień zaangażowania partnerów w życie rodzinne. W miarę jak tematy ulegały wyczerpaniu, moja uwaga częsciej kierowała się na skupionych na budowaniu wieży z klocków chłopców. Rolę kierownika budowy, jak zauważyłam przejął Adzinek. Maciek stanowił głównie siłę wykonawczą. Dzięki temu, że obaj odnaleźli się doskonale w rolach, prace przebiegały bez zbędnych konfliktów i w przyjaznej atmosferze. Wprawdzie po każdej postawionej kondygnacji kierownik Adzinek ogłaszał ” przerwę na lunch” ale nie prostowałam iż w realu wyglada to nieco inaczej. Dowie się w swoim czasie.

Przerw odbyło się już kilka. Spożyto  po bananie, po garści rodzynek, po kanapce z kiełbaską, po serku Danonku i ogromnej ilości chrupków kukurydzianych. Soki z kartoników wciągano przez słomkę z zapałem prawdziwych budowlańców. Nie zdziwiłam się zatem wcale, że w pewnym momencie żołądki postanowiły upuścić nieco ” pary” . Z placu budowy rozległo się nagle głośne pruknięcie. Maciek nie zważając na popełnione właśnie faux pas kontynuował działania mające na celu wzniesienie naprawdę wysokiej baszty. Adzinek nie reagował do momentu aż nie poczuł.

Kiedy smrodek doleciał do jego nosa , skrzywił się , pomachał rączką próbujac rozwiać nieco kłopotliwą woń i z pełną powagą wygłosił gdzieś w powietrze :

-Bączku !!! Schowaj się z powrotem do swojego domku !!!

I uznając zapewne, że więcej dobrych rad i pomysłów na rozwiązanie tej nieprzyjemnej sytuacji nie ma, powrócił do żmudnej roboty doboru kolorów następnych pięter wieży.

A ja pomyślałam sobie jak to cudownie by było powysyłać wszystkie wstydy w diabli i dzięki temu żyć radośniej ….

Upadek

Ogródek działkowy to było istne błogosławieństwo. Ogóreczki z własnej uprawy , truskawki dorodne, papryki i pomidory z pod folii , słodkie wiśnie i pachnąca bazylia , na te dary czekaliśmy każdego lata. Inną korzyścią był fakt , iż na tym skraweczku ziemi puszczało się Adzinka luzem , w samych majtasach ( albo i nawet bez) i polegując na trawie , jednym jedynie okiem rzucało się w jego kierunku , kontrolując czy szkody jakieś nie czyni. Stratowane grządki były rzadkością .I nieczęsto stopować trzeba było pełną werwy czynnośc pielenia , polegającą na wyrywaniu nowalijek wraz nielicznymi chwastami . Najczęściej Adzinek gmerał w dziurach kijaszkiem , nawołując krety imieniem Błazej Kalafior . A w przerwach jak na prawdziwego stoika przystało , polegiwał w plastikowym baseniku rozmyślając nad tak zwaną ” istotą rzeczy ” żywych i martwych.
Działka zatem była miejscem spokojnym i bezpiecznym . Za to pieciominutowa droga do niej , jak się pewnego dnia okazało już niekoniecznie.

Ten dzień zapowiadał się upalnie i słonecznie. Postanowiliśmy zatem , dołączyć do wykonującej jakieś ogrodowe prace teściowej . Spakowałam ekwipunek w postaci koca i czapki z daszkiem i ruszyliśmy z energią służyć radą i wsparciem kobiecie pracującej . Czekało nas do pokonania 50 metrów. Wysypana czarnym żwirem ścieżka wiodła nas jak po sznurku , do miejsca przeznaczenia. Adzinek już po kilku krokach wypatrzył znajomą postać babci. Wyrwał zatem galopem , aby jak najszybciej pokonać dzielącą odległość . Po kilku susach , niefortunnie postawiona nożyna w sandałku odmówiła współpracy i syn mój , biedaczek rymsnął jak długi. Klasycznym ślizgiem po żwirze pokonał część dystansu. Ryk , który wydał z siebie ten mały człowieczek na moment zamroził mi krew w żyłach. Ryczał i dzielnie podnosił się o własnych siłach. Kiedy złapał już pion zaczerpnął głeboko powietrza i pomknął dalej , nie bacząc na lejącą się krew z kolan i łokci . I tak biegł , krzycząc ile sił w płucach :
– Baaaaaaabciu !!! Baaabciu !!! Jezus Maria !!! Co za ból !!!!

Wpadłwszy w babcine ramiona z przejęciem pokazywał odniesione rany . Dobiegłam i ja aby uczestniczyć w procesie użalania, chuchania , całowania i pocieszania . Kiedy cała nasza trójka znalazła się w apogeum emocjonalnej otchłani rozpaczy, babcia zarządziła powrót do domu , w celu opatrzenia wszystkich czterech kończyn . Pomysł był jak najbardziej trafiony bo zakażenie już zza krzaka agrestu , ostrzyło pazury na Adzinkowe kolanka. W drodze powrotnej nasze kontuzjowane szczęscie z uczuciem informowało przechodniów o swej przygodzie .

– Upadłem ale już się podniosłem . Dojaśniał człowiek po perypetiach życiowych.

Każdy z zagadniętych musiał wyrazić żal i współczucie . Dopiero wtedy skaleczony łokieć , nie był podtykany pod nos , a w zasadzie pod oczy. Na końcu ścieżki , tuż przy bramie wyjściowej swoją posesję miał Pan Leszek . Tego dnia spokojnie stał sobie na drabince i malował swoją mikroskopijną altankę na kolor magnolii. Adzinek przystanął zatem , uniósł łokcie nad metalowym płotkiem i rzekł .

– Podarłem się Panie Leszku ! Tu i tu dziurę mam . I w kolanku też – rozżalił się na nowo .

– Widziałem Adzinku , widziałem jakeś się na prostej drodze wyrżnął. Mówiąc to ,Pan Leszek chyba( o zgrozo !!! ) się lekko uśmiechał .
– Ale nie płacz chłopaku , bo chłopaki nie płaczą – zabłysnął jeszcze znajomością hiciora grupy T-Love.
– Wpadnij póżniej z dziadkiem do mnie to sobie malinek pojesz , a my z Adasiem po piwku strzelimy.

Na te słowa teściowa strzeliła błyskawicą z lewego oka w kierunku drabinki na której stał sąsiad i serdecznie przecież zapraszał . Adzinek za to ,z entuzjazmem pokiwał głową , gdyż malinki lubił . Odkleił się od płotu i ruszył do bramy. Przystanął na chwilkę i zawrócił nieomal tratując dwie kwoki , które kroczyły za nim. Jeszcze raz wyciągnał łokcie i oparł się o ogrodzenie.

– Ale dziadek Adam nie pije piwka – oznajmił . Babcia Janka też nie pije – dojaśnił zerkając na teściową . I babcia Beatka też nie – wyliczał dalej . Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka sugerująca głebokie procesy myślowe. Po chwili rozluźnił się .

– Ale dziadek Andrzej pije piwko !!! – fakt , tatko mój piwo ceni sobie nad wyraz – pomyślałam.

– Dziadek Andrzej pije piwko bo ….bo…jak by nie pił to by się udusił !- zakończył z przekonaniem Adzinek .

Drabinka lekko się zachwiała . Wybuch śmiechu , który wstrząsnął Panem Leszkiem oderwał ją od ściany a następnie przechylił do tyłu. W następnym ułamku sekundy Pan Leszek poszybował prosto na kwiaciany klomb. I upadł ….ale wstał , również o własnych siłach. Otrzepawszy się z płatków z kwietnika machnął ręką w uspokajającym geście . Odmeszerowaliśmy więc , aby dłużej nie ogladać tej kompromitacji mężczyzny a zająć się tym co istotne dla rzeczy , czyli bandażowaniem i opatrywaniem naszego poszkodowanego.