Audiobooki odkryłam niedawno i jestem zachwycona tą formą literacką. Dzięki temu, którego wysłuchałam ostatnio, noszącego tytuł „Śleboda” cofnełam się w magiczny czas dzieciństwa. Akcja tego kryminału, który nosi przedrostek „etno” toczy się w Murzasichlu, podhalańskiej wsi (a może już miasteczku), gdzie jako dziecko spędzałam ferie zimowe. Autorzy książki, państwo Kużmińscy w ciekawy sposób przenoszą czytelnika, tudzież słuchacza, w mroczny świat zbrodni i przypominają tajemnicę z czasów II Wojny Światowej. Tutaj pozwolę sobie wkleić link do artykułu, gdyż historia jest i „śmieszno i straszno” … 🙂
Smaczku powieści dodaje ciekawe studium psychologiczne, dotyczace relacji damsko-męskich. Bogato okraszona gwarą góralską opowieść uruchomiła we mnie lawinę wspomnień. Jako pierwszy pojawił się obraz babci Marysi, zamaszyście wymachującej ścierą w nieznanym kierunku i wykrzykującej gromko „Ty Psie Nasienie !!!”. Jako rodowita góralka, którą powojenna zawierucha rzuciła na płaskie Podlasie, w ten sposób wyrażała swój żal i tęsknotę za Tatrami. Moja Babońka Maria De domo Gąsienica-Makowska w chwilach głębokiego wzburzenia emocjonalnego przechodziła na gwarę i artykułowała przekleństwa przekonana, iż niezrozumiana nikogo złym słowem nie ukrzywdzi 😉
Drugie wspomnienie to samo Murzasichle. Bywając tam w latach 80-siątych ubiegłego stulecia wspominam to miejsce jako uroczą wioskę z pięknym widokiem na panoramę Tatr. Na malowniczych, aczkolwiek bezpiecznych górkach stawiałam pierwsze kroki obuta w narty. Bardziej pamiętam uciążliwe wspinanie się pod górę w stylu „jodełkowym” niż same zjazdy. Towarzyszący mi tata przykładał ogromną wagę do tego jak wchodzę, niż do tego jakim stylem przemieszczam się w dół. Dlaczego? To pytanie na zawsze już pozostanie bez odpowiedzi, gdyż nie ma go wśród żywych.
Podczas słuchania tej lektury wspominałam również spontaniczny pomysł mojej mamy, która postanowiła udać się z Murzasichla na wesele do Zakopanego, do rodziny. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie kilka punktów dotyczacych tej eskapady :
- Udała się tam bez osób towarzyszących, czyli mojej maleńkiej aczkolwiek szlachetnej osoby oraz prawowiwicie poślubionego małżonka.
- Środkiem lokomocji było drewniane koryto, w którym usadowiwszy się zjechała kika kilometrów w dół (legenda rodzinna nie potwierdzona przez pozostałych członków)
- Strojem, który zaprezentowała na tradycyjnej, góralskiej uroczystości był sraczkowo-czarny kombinezon narciarski.
Czytelnikowi pozostawię wyobrażenie, jaką furorę musiała zrobić ta szalona kobieta wsród tych kłobuków, portek, serdaków i kierpców. Musiała się ta moja maminka bawić przednio, gdyż wróciła po trzech dniach. 🙂 🙂 🙂
O samej książce napiszę tylko tyle, że jest wyśmienicie dopracowana w szczegółach i polecam z czystym sumieniem !!!